Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/463

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak, doktorze.
— No to niech pani raczy wejść pierwsza, chcę zobaczyć, jakie pani zrobi na chorej wrażenie.
Paula otworzyła drzwi. Joanna siedziała przy stole i bawiła się zwiędłymi kwiatami. Podniosła się bardzo wolno. Smutny uśmiech zarysował się na jej ustach, postąpiła parę kroków do przybyłej, którą wzięła za rękę, zaprowadziła do stołu i szepnęła:
— Kwiaty, kwiaty dla anioła światłości?
Doktor V. z Grzegorzem weszli za panną Baltus. Słysząc słowa Joanny, profesor dał znak Pauli, aby milczała i po cichu zapytał Verniera:
— Kogo nazywa aniołem światłości?
— Albo córkę, albo pannę Baltus.
Stary uczony zbliżył się do chorej, która spojrzała na niego błędnemi oczami i podała mu kwiatek. Wziął ten kwiatek i powiedział do Grzegorza po cichu:
— Nie trać ani szczegółu z tego, co będziesz widział i słyszał.
Głośno zaś i ostro odezwał się do Joanny:
— Poco te kwiaty?
— Na girlandę dla anioła światłości — odpowiedziała biedna kobieta.
— Skąd je wzięłaś? — pytał doktor coraz groźniejszym głosem.
— Dali mi je — odpowiedziała Joanna cała drżąca.
— Kto ci je dał?
— Ogrodnik.
Paula i Grzegorz słuchali milczący i zdziwieni. Widocznym był wpływ uczonego doktora na panią Delariviére. Odpowiedzi jej zdawały się im jakimś cudem. Doktor V. chwycił rękę Joanny, nie śmiejącej już spojrzeć na niego.
— Zabraniam ci na przyszłość przyjmować kwiaty — zawołał groźnie.
A że chora milczała, dodał:
— Czy słyszysz?