Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Mały baron wyciągnął pugilares i pokazał właścicielce hotelu dwa bilety stofrankowe.
— Kiedy nie mam wcale pokoju — lamentowała ostatnia.
— Za trzysta franków, pani Lariol... za trzysta franków! — zawołał Pascal i dołączył trzeci bilet.
Pokusa była nie do zwalczenia.
— Dajesz pan tyle? — zapytała.
— Aha! prawda wychodzi na jaw!... Masz pani zatem pokój?
— No, jest niby jeden na trzeciem piętrze... ale go obiecałam właśnie wczoraj...
— Czy wzięła pani zadatek?
— Nie.
— No, więc bierz go pani odemnie i układ skończony. Dawaj nam pani klucze, a pieniądze schowaj do kieszeni.
Pani Lariol wzięła bilety bankowe, ładnie się ukłoniła i szepnęła:
— Niech mi pan wierzy, że to wcale nie pieniądze mnie zdecydowały.
— Przekonani jesteśmy o tem — odrzekli wszyscy czworo ze śmiechem.
— A na dowód — ciągnęła gospodyni — ośmielę się państwu kazać podać wino szampańskie.
— Przyjmujemy chętnie i wypijemy zdrowie pani najlepszym Cliquot, jaki się w jej piwnicy znajduje... Będzie to szyk prawdziwy.
Tiennetta przyszła z zawiadomieniem, że śniadanie podane
— No, żywo do stołu — odezwała się Matylda — a po południu spacer czołnem po Sekwanie... Przepadam za pływaniem czołnem i za łowieniem ryb na wędkę.
Pozostawmy naszych gości przy stole i gdy delektować się będą potrawką z węgorzy, powróćmy do pana Delariviére, któregośmy zostawili przy łożu żony.
Joanna spała ciągle jeszcze. Sen jej był coraz spokojniejszem. Chwilami niewyraźny uśmiech ukazywał się na ustach i rozjaśniał łagodne jej rysy. Bladość twarzy zeszła zupełnie.