Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Powrót do zdrowia szybko zatem postępuje. To co nie stało się dzisiaj, może stać się jutro!... Jutro może ze wszystkiem ustąpić warjacja!... Joanna, odzyskując rozum, mogłaby się stać strasznie dla nas niebezpieczną. Trzeba pomyśleć o zaprowadzeniu jakiegoś porządku...
Edma patrzała na doktora zdziwiona i zaniepokojona, a w końcu zapytała:
— O czem tak myślisz, panie doktorze?
— O kuracji, jaką nadal trzeba prowadzić.
— Kuracja będzie zmienioną?
— Tak jest, proszę pani, ogólny stan się zmienia, lekarstwa także muszą być zmienione.
— Czy znajdujesz pan postęp jaki?
— Niezaprzeczenie.
— Czy liczysz pan na prędki powrót do zdrowia?
— Charakter osób umysłowych jest tak kapryśny, że prawie niepodobieństwem jest coś stanowczego o nich powiedzieć. Nic nie zapewniam, ale mam wielką nadzieję...
— Boże!... oby pańska nadzieja nie omyliła pana tak jak mnie przed chwilą! Czy pozwolisz, doktorze, wyprowadzić matkę do ogrodu teraz?
— Nie widzę żadnej ku temu przeszkody... Zresztą będę i sam i jednej z infirmerek każę się trzymać w pobliżu na wszelki wypadek.
Edma wzięła chorą pod rękę i zachęciła do wstania z fotelu.
— Chodź mamo — powiedziała.
Pani Delariviére poszła z nią posłuszna.
Wszedłszy do rozkosznego parku, jaki opisaliśmy już naszym czytelnikom i ujrzawszy te prześliczne zielone kobierce, oświecone jasnemi promieniami słońca, te prześliczne grzędy różnobarwnych kwiatów, roznoszących woń dokoła, wszedłszy tu i odetchnąwszy świeżem, balzamicznem powietrzem, stanęła zachwycona i olśniona obrazem rozkosznej natury, który przecie nie poraz pierwszy widziała.
Wrażenie tego rodzaju nie ujawniło się bynajmniej, gdy nieszczęśliwa znalazła się w tym samym ogrodzie w dzień wyjazdu pana Delariviére i Fabrycjusza.