Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie słyszałeś kiedy, żeby miała brata?...
— Nigdy... Wuj o tem także nic nie mówił, może zresztą i sam nic nie wiedział.
— Dobrze... Teraz zadam ci jedno pytanie, bardzo jasne, na które proszę mi odpowiadać również jasno.
— Czekam na to pytanie.
— Czy Joanna ma żyć, czy ma umrzeć?
Fabrycjusz spojrzał na doktora z mimowolnem przerażeniem, aż mu policzki zadrżały.
— Pytam się, czy ma żyć? — powtórzył doktor.
— Zapewne... przynajmniej nie teraz — mruknął Fabrycjusz. Niech żyje i niech będzie warjatką... Nie ma jej się co obawiać...
— Czy masz dowód na to?
— Objaśnij wyraźnie, co chciałeś mianowicie powiedzieć?
— To co już powiedziałem, z czem się raz bardzo nieroztropnie wyrwałem wobec twojego wuja, który na szczęście nie zrozumiał mnie jednakże... Powtarzam, że nie samo tylko przerażenie było powodem tej warjacji... Siostra Fryderyka odgaduje związek krwi pomiędzy Joanną a skazanym, i szukać będzie na tej drodze. Za pomocą nazwiska odnajdzie rodzinę... Wygrzebie napewne, komu zostały posłane owe piętnaście tysięcy franków, o jakich nie można było się dowiedzieć... Uchwyci za nitkę Arjadyny i po tej nitce dojdzie do mordercy i jego wspólników...
Fabrycjusz pobladł.
— Masz rację... ale jeśli Joanna pozostanie warjatką?...
— Z warjacji można się wyleczyć, z grobu nie wychodzi się nigdy... To też raz ci się pytam jeszcze: Czy Joanna ma żyć, czy ma umierać? Cóż chcesz, ja także się obawiam...
— No, zobaczymy, na to zawsze czas będziemy mieli. Gdyby niebezpieczeństwo się zwiększyło, usuniemy jego przyczynę.
— Czekajmy zatem — odrzekł doktor, a po cichu dodał: — „Jeżeli za długo będziesz się wahał, to ja sam coś postanowię, nie radząc się ciebie! Każdy sam przecie dbać musi o swoją skórę!“