Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Może zaraz — zauważył bankier — napiszesz stąd kilka słów do niego, że willę kupujemy.
— Dobrze, wuju.
Odźwierny otworzył bramę. Ogród rozległości około dziesięciu tysięcy metrów, zasadzony przepysznemi drzewami, ciągnął się aż do bulwaru Sekwany, na który wychodziła mała furtka, naprzeciw wyspy Rotschilda. Dom z cegły i kamienia, dwupiętrowy, wznosił się pośrodku ogromnego trawnika, otoczonego koszami kwiatów i rzadkiemi roślinami. Oprócz domku odźwiernego, były jeszcze inne zabudowania, jak stajnie, wozownie, cieplarnia, oranżerja i ładny szałasik obok furtki, wychodzącej na Sekwanę. Mógł on służyć za mieszkanie dla dwóch osób. Rozkład wewnętrzny był bardzo wygodny, a umeblowanie odznaczało się elegancją i wykwintnym gustem.
Pan Delariviére był zachwycony.
Zapytana o zdanie Edma, wykrzyknęła:
— Z mamą byłby to prawdziwy raj na ziemi!
— Jaka cena? — zapytał bankier.
— Niech wuj zgadnie...
— Pięć kroć sto tysięcy franków może...
— Trzy kroć dwadzieścia, razem z meblami... Cóż wuj na to?
— Powiadam, że się rzadko zdarzy coś podobnego... Napisz zaraz kilka słów do notarjusza...
Powrócili do bramy wchodowej.
Fabrycjusz poprosił odźwiernego o papier i pióro i napisał kilka słów.
— Czy pan pozwoli zrobić sobie pewne zapytanie?
— Bardzo proszę.
— Jestem odźwiernym i ogrodnikiem... Widzi pan jak wszystko jest utrzymane.
— Jak nie podobna lepiej — oddaję ci sprawiedliwość.
— A więc chciałbym wiedzieć, czy pan pozostawiłby mnie w obowiązku?