Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się nacierpiałem na świecie, zdaje mi się, że szczęście nie powróci już nigdy...
— Źle robisz, kochany wuju — odrzekł Fabrycjusz. — Doktor zapewnił nas przecie stanowczo, to dobrze słyszałeś przecie... tyle jest szans w tym razie, że uzdrowienie uważam za najpewniejsze...
— Oby święte były słowa twoje.
— Pan Bóg wysłucha nas, drogi ojcze — odrzekła Edma. — Dlaczegoż miałby tak ciężko dotykać tych, którzy w nim pokładają całą nadzieję!.. Nie ma już zatem żadnej teraz przeszkody, nieprawda? Pojedziemy do Auteuil... zobaczę moją matkę...
Pan Delariviére spojrzał na siostrzeńca.
— Kochana kuzynko — odezwał się tenże wuj ma rację, że się waha.
— Dlaczego?
— Doktor czeka dziś na mnie, to prawda, ale życzy sobie, żeby wuj odwiedził go jutro dopiero, bo jutro dopiero będzie mógł powiedzieć coś stanowczego o stanie ciotki.
— Co to szkodzi? zawołała młoda dziewczyna. — Czekać do jutra byłoby nieznośną dla mnie katuszą... Dom zdrowia to przecie nie żadne więzienie... Będę tak błagać tego doktora, że mi pozwoli mamę zobaczyć i uściskać.
— Uspokój się, kochana kuzynko... jeżeli wuj uzna to za stosowne, możemy wybrać się do Auteuil, a doktor zadecyduje.
Edma zwróciła się z prośbą do ojca.
— Zgadza się ojczulek, wszak prawda? Nie odmówisz pierwszej prośbie, o jaką błagam?
Starzec nie miał siły się opierać, zwłaszcza, że i sam pragnął się coś dowiedzieć.
— Niech będzie, jak sobie życzysz — odpowiedział słabym głosem.
Edma rzuciła się w jego objęcia i ucałowała z czułością.
— Kwestja zatem załatwiona — powiedział Fabrycjusz. — Teraz, kochany wuju i piękna kuzynko, posłuchajcie mnie, proszę... Powracam z Neuilly...