Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nadzwyczajne znużenie spowodowało gorączkę, która co godzinę wzmagała się coraz bardziej. Pomiędzy Marsylją a Lionem pani Delariviére, odurzona nieustannym turkotem pociągu wpadła w rodzaj odrętwienia, co mąż wziął za sen tylko.
W Lionie przystanął pociąg na dwanaście minut.
Mały spokój wyrwał cierpiącą ze senności; otworzyła oczy.
— Może ci przynieść co z bufetu? — zapytał pan Delariviére.
— Dziękuję — odrzekła — nie chce mi się jeść wcale...
— Nie, nie mam zaufania do bufetowych buljonów — odpowiedziała pani Delariviére z niewyraźnym jakimś uśmiechem.
— Potrzeba się koniecznie jednak czemś posilić.
— To chyba wina hiszpańskiego trochę, może ono mnie orzeźwi.. W Dijon wysiądę i przejem co chętnie...
— Czy czujesz się lepiej trochę?...
— Daleko lepiej... Morze mnie zanadto zmęczyło... W wagonie odpocznę i odzyskam siły.
— Chwała Bogu!
Pan Delariviére otworzył małą walizkę, jaką miał z sobą w wagonie. Wyjął butelkę w skórzanej oprawie i napełnił mały srebrny kufelek xeresem. Każda jego kropelka błyszczała jak złoto prawdziwe. Joanna piła wolniutko zbawczy napój i zaraz też na jej blade policzki rumieńce wystąpiły.
— Ah! jak to dobrze robi — szepnęła. Czuję, że mi życie powraca. Bardzo dobrze się stało, żeśmy nie zatrzymywali się w Marsylji.
— Chciałaś — odrzekł bankier — i uległem jak zwykle, ale daleko byłoby rozsądniej tak postąpić jak chciałem i jak błagałem cię o to. Statek w kilka godzin byłby przywiózł cię z Portsmouth do Hawru i niezmordowana podróżą, byłabyś razem z córką oddawna.
— To prawda mój przyjacielu, ale...
— Ale co?