Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W zamian za napoleony, liberja zaproponowała mu aby zrewidował pałac od piwnic aż do stropu. W ten sposób miał się przekonać że nie oszukiwano go w cale.
Pan Laféne powrócił do mieszkania, jakie, zazwyczaj przybywszy do Paryża zajmował, a usłuchawszy rady Lebel Givarda, zorganizował na ulicy Bulońskiej pewien rodzaj warty.
Dwóch posłańców na jego żołdzie dostało zlecenie by niespuszczali oka z mieszkania pana de Nancey. — Ten zaś któryby oznajmił przybycie hrabiego, miał za trudy swoje otrzymać pięćset franków.
Łatwo się domyśleć, że ta policja nowego rodzaju zachęcona miłą perspektywą, zajęła stanowisko z całą gorliwością, lecz nadaremnie; pan de Nancey nie pokazywał się w cale.
I tak minął tydzień.
Rozjątrzenie umysłu pana Laféne wzrastało z każdą upłynioną godziną.
— Mój stary przyjacielu — rzekł mu pewnego dnia Lebel Givard — zdaje mi się żeśmy fałszywą obrali drogę, Zbrodniarz ten musi się ukrywać z pańską siostrzenicą w Normandyi, w swoim pałacu Lipowym.
— A może pan masz słuszność — odparł wuj Alicyi, jadę do Normandyi.
— Jadę z panem... — Kiedy już tyle zrobiłem, żem się wyrzekł podróży do Niemiec, dla towarzyszenia ci, będę towarzyszył aż do końca...
Smutna nadzieja jaką miał jeszcze pan Laféne, rozwiała się z przybyciem jego do Lipowego pałacu.
Nie widziano hrabiego. — Tyle tylko miano o nim