Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Przeciwnie pozwól by wzrok mój utonął w twojem spojrzeniu... — W źrenicach moich promienieje właśnie cała potęga miłości jaką odczuwam dla ciebie... Alicyo, ożyw się, kochaj mnie jak ja ciebie! — rzekł pan de Nancey, którego szał ogarniać zaczął nareszcie.
Porwawszy obie ręce Alicyi, gwałtownie pociągnął ją ku sobie.
— Pawle... oh! Pawle — wyjąkała dziewica — błagam cię, puść moje ręce... nigdy ich tak nie ścisnąłeś...
— Bo nigdy sam na sam z tobą nie byłem, w nocy, przy zamkniętych drzwiach, gdzie nikt podsłuchać nas nie może... gdzie wszelka niespodzianka wprost jest nie możliwą.., — Czegóż się lękasz Alicyo? — czy czułość moja nabawia cię strachu? — Czyż jutro mężem twoim nie zostanę, i panem? Panem! oh! nie, niewolnikiem raczej!... niewolnikiem miłości, przykuty na wieki do drobnych nóżek mojej najdroższej?...
— Lecz dziś, jeszcze nie jutro.
— Zaledwie kilka godzin rozdziela nas od niego... i cóż to znaczy? — Czyż to prawo uświęca małżeństwo? Nie! miłość!... my już połączeni jesteśmy z sobą, bo się kochamy...
— Pawle, nie ściskaj mnie tak, błagam cię... Puść, ah! puść mnie!
— Alicyo, czy ty nie słyszysz bicia mego serca? — czy nie rozumiesz jego mowy? — nakłoń swoje, by mu równą siłą odpowiedziało...
Paweł dokonał pierwszej części czarnego swego dzieła. Druga sama z siebie stawała się, jeżeli nie łatwą, to pzrynajmniej możliwą do uskutecznienia.