Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Widząc wchodzącego hrabiego, podniosła się, i zrobiła kilka kroków naprzeciw niemu.
Twarz jej wyrażała smutek, ale nie zakłopotanie. Wielkie jej oczy pełne słodkiego wyrazu, nie nosiły żadnej cechy niepokoju. W nadmiernej niewinności swojej nie domyślała się nawet grożącego jej niebezpieczeństwa.
— Widzisz drogi mój przyjacielu — rzekła — że czekałam na ciebie... Wiem, że złe jest to, czego żądałeś odemnie, że podczas nocy przyjmować cię u siebie nie powinnam, lecz jutro już będziesz moim panem... od Boga samego zyskasz prawo rozporządzania moją osobą... — To tylko może mnie tłomaczyć, że posłuszną ci jestem cokolwiek zawcześnie.
— Święta i boska niewinności! — rzekł do siebie pan de Nancey wzruszony. — Nadużywać niewinności tego anioła jest bezecnym czynem! — Ah! gdybym miał prawo zawahać się! gdybym był wolny! — Uszanowałbym słodką moją Alicyę tyle, ile ją kocham!... Opuściłbym ten pokój zgięty, schylony, jak się to czyni zazwyczaj na progu sanktuarjum, tam gdzie Bóg przebywa! O żelazne nierozplątane okowy łączące mnie z Blanką, dla których stanę się podłym, bądźcie przeklęte!
Paweł mówił sobie to wszystko i tak myślał. Lecz jakież ludzkie stworzenie miałoby odwagę i zdrowy rozsądek wziąść na siebie odpowiedzialność podobnego postępku.
— Żądałeś tej rozmowy — mówiła dalej młoda dziewczyna, zdziwiona uporczywem milczeniem narzeczonego, i wzrokiem utkwionym w siebie; — żądałeś jej chcąc mówić ze mną o grożącem ci niebezpieczeństwie, które ja po-