Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gorzata powróci... Niktby temu nie dał wiary, ale ja widziałem... widziałem... widziałem.
Wybuch śmiechu przeraźliwy, donośny i długi, towarzyszył tym wyrazom bez związku, poczem zgasł w okropnym krzyku boleści, a potoki łez skropiły twarz Pawła. Potem nastąpił znów śmiech straszny, powiększony z płaczem.
Ksiądz zapytał spojrzeniem doktora.
— Niestety! — odpowiedział ten drugi. — Katastrofę tę przewidywałem już od kilku godzin... był to cios zbyt silny!
— Więc to pomięszanie zmysłów?
— Tak jest, mój ojcze...
— Czy wyjdzie kiedy z tego?
— Nie wiadomo!... A zresztą po co?

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Dzień od dwóch godzin już powstał. Doktór odjechał dawno. Sam tylko kapłan klęczał w żałobnym pokoju i modlił się za umarłą.
Hrabia de Nancey siedzący w sztywnej podstawie, wpatrzony był w rozetę na suficie wzrokiem niepewnym, lub słupowatym na przemiany.
Chwilami gruba łza o której nie wiedział nawet, spadała z powieki i staczała się po licach jego.
Gwałtowne szarpnięcie dzwonka, tak jak dnia poprzedniego, dało się słyszeć u furtki ogrodowej.
Kilka minut upłynęło, poczem na parterze słychać było kroki kilku osób rozmawiających głośno.