Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ręki, jak tamta?... jak twoja siostra Małgorzata?... Oh! dwa moje anioły, moje dwie ofiary męczennice, czyż tak prędko chcecie się tam wysoko połączyć z sobą?! Czyż to jest przeznaczona mi za grzechy kara?... Stokroć sprawiedliwa i zasłużona, ale jakżeż okrutna! Małgorzato, aniele przebaczenia, jeżeli czytasz w mem sercu oczyszczonem dzisiaj miłością godną ciebie, wstaw się do wszechmocnego Boga który cię słyszy... Błagaj Go za nią, Małgorzato! Małgorzato, zlituj się nad Alicyą!...
Paweł podniósł się i stojąc przy tem łożu, które mogło być śmiertelnem łożem, czekał, wierząc silnie, że stanie się cud i że Alicya otworzywszy oczy wyciągnie doń ramiona i powie mu: „Przebaczam ci... nie cierpię już...“
Niestety! słodka i droga Małgorzato, cudowne wcielenie dźwięku słodyczy, czułości i cnoty, słyszałaś zapewne rozdzierający jęk światowca rażonego piorunem, a litościwa w niebie jak i na ziemi, wstawiłaś się zań do Boga...
Lecz Bóg nie słuchał...
Paweł nieruchomy, czekał ciągle.
Słońce na schyłku, wchodząc przez wielkie okna do eleganckiego pokoju, rzucało tu i ówdzie czerwone i złote snopy. Jeden z nich padał na łoże zdobne w materyę i koronki i zaróżowił twarz i ręce Alicyi.
W tem przeciągła chmura. Promienie zgasły. Pokój się zaciemnił i hrabia wtedy dopiero po raz pierwszy ujrzał w całej sinej bladości tę twarz którą ubóstwiał.
— Ah! — krzyknął przeraźliwie. — Umiera. Ratunku! ratunku!
Popadłszy do jednych drzwi, otworzy je i głosem