Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Na galery! Na galery! hrabia de Nancey na galery! — krzyknęła Blanka rozpromieniona. — Ah! dlaczegóż tego nie uczynił? Za taką cenę chcę umrzeć!...
— Do pioruna! co za nienawiść! — rzekł sam do siebie eks-adwokat.
— Dziwni są ci mężczyźni! — rzekła znów hrabina. — Nie wiadomo doprawdy co ich pociąga i przykuwa! Co ma naprzykład w sobie powabnego ta dziewczyna, z którą on żyje? ta istota, którą ubóstwia? Jak ona się panu podoba? panie Roch.
— Tak piękną nie jest jak pani hrabina, to prawda, jednakże przyznać muszę, że wydała mi się ładną... tak, ładną... i bardzo interesującą...
Pani de Nancey wrzuszyła ramionami.
— Pan też jesteś jak drudzy! — zawołała. — Pierwsza lepsza spódniczka zawraca mu głowę! Powiadam panu, że nie jest bynajmniej ładną, ta hrabina z lewej ręki! Duże oczy wilgotne, dość piękne, oto wszystko! Ale to za mało! Zresztą, kiedy się panu tak podoba, będziesz mógł ofiarować jej schronienie jutro, skoro ją wypędzę!
— Jeszcze jedna nieprzezorność ze strony pani hrabiny! — ośmielił się dodać prawnik. — Oświadczać jasno, że jako ukaże się pani z komisarzem. Pan hrabia będzie się miał na baczności i prawdopodobnie jutro gniazdo synogarliczek będzie już puste.
— To rzecz pańskiego wspólnika! Niech każe strzedz domu, a jeżeliby mąż mój przenosił się przypadkiem z swoją kochanką, niechaj każe śledzić go. Ah!