Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie, panie hrabio. Nic nie pomoże. Ta pani zawoalowana, nalega coraz bardziej. Chciała koniecznie iść za mną. Wymaga koniecznie aby pan hrabia ją przyjął, powiada, że jest dobra znajoma.
— Wymaga! — powtórzył Paweł z gniewem — to bezczelność przechodządza wszelkie granice! Jestem u siebie. I zamykam drzwi przed kim mi się podoba. Po raz ostatni powtarzam, że nie przyjmuję!... Idź! i niech się to raz skończy!
Kamerdyner widocznie zakłopotany, miał właśnie spełnić rozkaz swego pana, lecz nie miał na to czasu.
Kobieta czarno ubrana ze spuszczoną zasłoną ukazała się na progu i przystanęła.
Po za nią zarysowała się urzędowa sylwetka i złote okulary pana Rocha, który zasłaniał się nią jak mógł.
Paweł z wrastającym gniewem w obec tak zuchwałego natręctwa, postąpił krok ku przybyłej.
Ona wstrzymała go rozkazującym ruchem i rzekła podnosząc welon:
— Odkądże to żona potrzebuję się anonsować, chcąc wejść do domu męża? Odkądże to hrabia de Nancey zamyka drzwi przed hrabiną de Nancey.
Paweł, który pod wpływem trwogi i zdumienia zamienił się w posąg, utkwił błędny wzrok w tem zjawisku z tamtego świata, w tej Blance Lizely, której akt zejścia oglądał przed kilku minutami, a która teraz stanęła tuż przed nim...
Chciał mówić, a nie mógł. Skostniałe wargi jego poruszały się bez wydania głosu.
Alicya drżała wszystkiemi członkami, a uczepiwszy