Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

też odjechał przejęty głęboką wzdzięcznością, zciągając na panią hrabinę wszystkie błogosławieństwa Boga, protegującego Niemcy.
Nadeszła noc. Przyniesiono obiad z restauracyi, a pani de Nancey usiadła sama do stołu, myśląc, że nazajutrz, o tej samej godzinie, wsiadać będzie na kolej.
O godzinie dziewiątej Dorota zajmująca pokój o piętro wyżej, prosiła swojej pani o pozwolenie udania się na spoczynek.
— Idź — odrzekła hrabina — ale obejrzyj wpierw, czy drzwi dobrze pozamykane i okna na parterze. Nie ma już w domu mężczyzny, trzeba mieć się na ostrożności.
Dorota zapewniła swą panię z całym szacunkiem, że w uczciwym kraju niemieckim nie ma złodziei. Pomimo to zeszła, powróciła niebawem, zapewniając, że wszystko jest w porządku i udała się do siebie.
Blanka miała zwyczaj kłaść się późno. Poczyniła ostatnie przygotowania do podróży, aby już nie myśleć o tem nazajutrz, włożyła w podróżną torbę klejnoty i pieniądze, zatrzymując przy sobie tylko pugilaresik zawierający dwadzieścia ludwików i kilka banknotów, zamknęła na dwa spusty drzwi od szafy w której znajdował podróżny worek, wsunęła klucz do kieszeni (od kradzieży popełnionej przez Gregorego w Baden, stała się niedowierzającą), wzięła książkę, usiadła przy małym stoliczku oświetlonym lampą i zaczęła czytać.
Pani de Nancey utrudziwszy się wielce dnia tego, uczuła wcześniej potrzebę udania się na spoczynek.
Na kilka minut po północy zamknęła książkę, zapa-