Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.


XXIV.
Ostatnie spotkanie.

Przepity głos wołał z ulicy:
— Otworzycie czy nie, zgrajo wersalczyków! Jeżeli nie otworzycie natychmiast, damy og...nia do wa...szego gniazda reakcjonistów...
I znów walono kolbami w bramę z podwojoną gwałtownością. Dębowe drzewo silnie okute brzmiało tylko jak bęben, lecz nieustąpiło.
Kamerdyner wszedł z twarzą zmienioną do najwyższego stopnia.
— Słyszy pan hrabia? Banda wdzierców jest na ulicy!... Wawrzyniec się pyta co robić?
Zanim pan de Nancey zdążył odpowiedzieć, przepity głos ryknął znowu:
— Obywatele, przynieście tu belkę i wy...walcie mi drzwi tej nory...
— Lepiej otworzyć — rzekł Paweł.
— Ten daremny opór jątrzy ich tylko.
Kamerdyner wybiegł co prędzej.
Strzelanie zbliżało się z każdą sekundą. Alicya z zamkniętemi oczyma, zatykała sobie uszy maleńkiemi swemi rączkami, próbując w ten sposób zagłuszyć złowieszczy hałas jaki ją torturował.
Okrzyk tryumfu zwiastował, że otworzono już bramę.
Fala zabłoconych federalistów wtargnęła pod sklepienie,