Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dziś bym otrzymał, wypadłaby z karabinu francuzkiego!... Bądź spokojną będę jej unikał...
— Jakaż pilna potrzeba wypędza cię na ulicę?
— Po prostu ciekawość... Od kilku miesięcy, droga moja, nie wychodzę z domu. Chciałbym zobaczyć pozór miasta... musi być dziwny i straszny...
— Więc weź mię ze sobą...
— To niepodobna.
— Dlaczego?
— Słyszysz? głuchy łoskot toczących się armat, maszerujące wojsko, tentent koni? Pośród takiego ruchu, nieładu i tłumu, mężczyzna sam może się prześliznąć i przejść... Kobieta tego nie potrafi, dla niej wszystko jest przeszkodą...
— Idź więc kiedy chcesz koniecznie... — szepnęła młoda dziewczyna z głębokiem westchnieniem. Ale wracaj prędko przynajmniej! Niespokojną będę dopóki nie wrócisz... Oh! może to i bez przyczyny, ale trudno. Jakiś dziwny niepokój ciśnie mi serce, nie potrafię zapanować nad tem uczuciem.
Kamerdyner Pawła wszedł do saloniku i oznajmił, że odźwierny radby się z panem hrabią zobaczyć...
— Niechaj wejdzie — odpowiedział Paweł.
Odźwierny ten, dawny woźnica wielkiego domu, zostawszy na łaskawym chlebie po długich i uczciwych wysługach, byłto służący starej szkoły, która, śmiemy dodać, więcej wartą była niż dzisiejsza.
Dzielny człowiek ślepo w to wierzył, że łączy go jakiś tajemny węzeł z arystokracyą, dla której przez tak długie lata siadał uroczyście na swym koźle okrytym bo-