Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w miękkiej rozkoszy dozwolonej rozrywki po wojennych trudach, przejeżdżał rozciągnięty na poduszkach wielkiej karety o ośmiu resorach (skradzionej rozumie się w remizie dawniejszych posiadaczy), a otoczony rozwięzłemi dziewczętami.
Pułkownik, jak wszyscy pułkownicy federalistów, wydawał od czasu do czasu swoją małą proklamacyę, napisaną zawsze w bardzo małej formie.
Nie podpisywał się na niej swoim imieniem księcia — czyż to mówić potrzeba? — lecz po prostu imieniem Gregory.
Był to istotnie nasz wołoch, nasz Gregory, któremu kobiety, a nadewszystko karty, zabrały w kilku miesiącach majątek hrabiny.
Ujrzawszy się nagle panem znacznego mienia, którego cyfra przewyższała o wiele najśmielsze rojenia, hultaj, pomimo wytrawnego doświadczenia i energicznego charakteru, został jakby oszołomiony.
Straciwszy głowę jak to zwykle bywa, postanowił podwoić, potroić, zdziesiątkować ogromne kapitały, jakie trzymał w ręku.
Pamiętnym jest sławny Garcio, zdobywca kilku miljonów na niemieckich bankach, których jednak nie potrafił utrzymać.
Tak samo było z Gregorym, wtedy to drapieżny ten ptak pociągniętym został, jak wszyscy jemu podobni, ku rozszalałemu Paryżowi, chwiejącemu się nad brzegiem przepaści wykopanych przez ludzi 4 września, a wzniesiony nadmiernie przez oprawców 18 marca.
Przyszła nareszcie chwila powiedzieć w kilku sło-