Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

na panią. Przyjm łaskawie niegodne me ramię i pozwól odpromadzić się do powozu.
Blanka nie miała powodu odmówić, więc przyjęła.
— Musisz pani być zadowoloną z wieczoru! — rzekł znów prusak. — Co za powodzenie! — Nowa sztuka jest istotnie ładna. Autor okazał w niej wiele sprytu!
— Nie myślę teraz o sztuce!... — odrzekł Herr von Hertzog. — Ładna jest, kiedy pani hrabina tak twierdzi, zresztą oklaskiwano ją hucznie... ale ja nie słuchałem... Ja mówię o innem powodzeniu... o nierównie większem bo o pani powodzeniu...
— O mojem... — zapytała Blanka. — Jakto?
— Zapewne! Jakkolwiek niesłychanie skromną pani jesteś... niepodobna abyś nie zauważyła nic! Ja widziałem wszystko, co się działo w sali. Nie straciłem ani jednego szczegółu... Aż w karku mię boli, tak nieustannie patrzyłem po za siebie na pierwsze piętro. Ah! pani hrabino, pozwól niech złożę u stóp twoich najszczersze moje powinszowania!
— A to czego, panie baronie?
— Nie domyślasz się pani ani trochę?...
— Nic a nic... tłomacz się pan jaśniej!...
— Dzisiaj nie mogę... nie śmiem. Jutro będę miał zaszczyt być u pani. Racz sama łaskawie naznaczyć mi godzinę, w której będę mógł to uczynić.
— Wszystko jedno... wiesz pan, że cały dzień jestem wolna...