Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Puścili się więc naprzód, pozostowiając Alicyę i Pawła w tyle.
Młoda dziewczyna wzięła hrabiego pod rękę jak to była uczyniła idąc do stołu, nie domyślając się nawet ile bolesnem było dla niego to zetknięciem, a wsparłszy się z niewinną swobodą na tym, który miał zostać podporą jej życia, postępowała lekko obok niego.
Jesienne kwiaty nasycały powietrze słabą a miłą swą wonią. — Ostatnie nocne motylki fruwały dokoła róż zwiędłych już prawie. Tu i ówdzie padały zeschnięte listki, a nieznaczny szelest wywołany padaniem ich na pasek wyraźnie słyszeć się dawał, tak głęboka panowała cisza w naturze.
Alicya i Paweł milczeli. — Ona miała serce przepełnione nadzieją i szczęściem pierwszej miłości. Jego zaś serce trawione było niewysławioną goryczą, rozpaczą i złamanem szczęściem.
— A jednak powinienem pożegnać ją, — myślał pan de Nancey, — pożegnania tego nie zrozumie ona dzisiaj, lecz wspomni o niem jutro... jutro, gdy mnie już na tym świecie nie będzie.
Nagle zadrżał! — powtórzył sobie po cichu. Dlaczego? Czyż niespodziewany cios jaki spadł dziś na mnie do tyla sparaliżował moją inteligencyę? Czyż to moim jest zwyczajem tohórzyć w chwili niebczpieczeństwa?... Zkądże mi przyszło chcieć szukać schronienia w grobie wówczas, kiedy życie uśmiecha się jeszcze do mnie? Niema nic straconego jeżeli sam zechcę, a tak nawet lepiej będzie, w ten sposób nie ryzykuję nic; a przynajmniej nie dostanę się na galery.