Przejdź do zawartości

Strona:PL Witkiewicz-Tumor Mózgowicz.djvu/086

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
(Balantyna patrzy na to z lodowatym spokojem, trzymając w rękach szlochającą Rozhulantynę. Maurycy pada na ziemię i płacze niepowstrzymanie)
MÓZGOWICZ
(odpycha nagłym ruchem Izię, która wali się na ziemię obok płaczącego Maurycego) (wstając, mówi do lzi)
Precz odemnie! Nie znam cię i nienawidzę. Myślałaś, że mnie tem upodlisz, mnie, ojca siedmiu synów i niesłychanej ilości córek? Precz, małpo!
ROZHULANTYNA
(przestaje płakać i nagle zanosi się dzikim śmiechem tryumfu)
Dobrze jej tak. Niech zginie przeklęty ród Krzeczborskich.
MÓZGOWICZ
(stoi, jak zraniony tur, który niemoże upaść przez ambicję tylko)
Jestem sam zupełnie. Skąd mam tę siłę, nikt się z was nie dowie, a i ja sam niewiele więcej wiem od was.
ROZHULANTYNA
Nie będziesz moim, nie bądź niczyim. Ojcze Mózgowcze: jesteś naprawdę wielkim.
ALFRED
(z rozpaczą)

I ja tyle czasu uczyłem się fałszów! Cały mój egzamin