Strona:PL Witkiewicz-Tumor Mózgowicz.djvu/077

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
potwór. On cierpi przytem. Czyż tego nie widzisz, Alfredzie? Czyż jest coś podlejszego nad wyrzut sumienia?
GREEN
Tego, przyznaję się, nie miałem nigdy. Po najstraszniejszych orgjach w Em. Si. Dżi. Eu. czułem się doskonale. Zabijaliśmy małe dziewczynki z plebsu w sposób niesłychanie okrutny…
ROZHULANTYNA
(zakrywając mu usta rękami)
Ty, przebrzydły paskudniku! To ty wywołałeś tę ohydną rozmowę. Przez ciebie zabiłam biednego Izydora…
(Wchodzi Józef Mózgowicz z gazetą w ręku. Za nim dwóch tragarzy, w niebieskich fartuchach, wnosi pokrwamione pieluchy ze zmiażdżonym Izydorem Mózgowiczem).
JÓZEF MÓZGOWICZ
Dopraszam się łaski. A to przecie o moim syneczku piszą tak w gazetach. Bohater! Myśliciel! Geniusz myśli i geniusz czynu. A gdzie to ta wyspa? A czy to prawda, że on ogłosił się synem góry ognistej. Oj, syneczku, źle, żeś się zaparł twego prawowitego ojca kara cię nie minie.
MÓZGOWICZ
(zawstydzony bardzo)

Bo papa, bo ojciec, (jąka się) bo do stu tysięcy dja-