Strona:PL Wilk, psy i ludzie. W puszczy (Dygasiński).djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Każdy się domyśli, iż Guzik to urządzał przedsiębiorstwo ze swymi towarzyszami.
Człowiek w krzaku ani drgnął, a właśnie z narożnika lasu prosto pod światło księżyca wybiegł na strzał zając; stanął na miedzy słupka i odrysował się w przestrzeni wyraźnie; snadź szmer posłyszał, bo oto, kicając, sunął w pole, poczem niebawem zniknął w oddaleniu. Czatownik widział dobrze zająca, mógł strzelić i zabić go, skoro na wychodnego polował; ale on widać wolał obserwować grubszego zwierza, Sobka Guzika.
W cichości rozbiegli się złodzieje i parowami, a każdy oddzielną drogą, zdążali do celu. Teraz dopiero zaczajony człowiek poruszył się w krzaku i wstał na równe nogi, popatrzył wkoło, posłuchał. Wykręcił z obu luf dubeltówki naboje zajęczego śrótu i nabił grubemi siekańcami, jakby na dziki; potem wydobył dwa pistolety, odwodził kurki, zdejmował stare kapiszony, a nowe nakładał. Nareszcie wziął psa za kark i wpakował go do myśliwskiej torby. Poczyniwszy takie przygotowania, tajemniczy ów człowiek zawiesił strzelbę na plecach i szedł z nadzwyczajną przezornością, jak gdyby nie chciał po sobie zostawić żadnago śladu na trawie lub piasku. Nakoniec podszedł do rozłożystego dębu, wdrapał się nań z niezwykłą zręcznością i usadowił na grubym konarze, tak, iż przy świetle księżyca mógł ztąd widzieć wszystko dokoła siebie.
Uroczysta cisza zapanowała, czasem tylko zbudzony ptak gdzieś zatrzepotał, lub pisnął; psu, wyglądającemu z torby i spokojnemu jak dobre dziecko, połyskiwały ślepie; obracał on łeb na wszystkie strony, zdawał się być przyzwyczajony do takiej sytuacyi.
Upłynęła prawie godzina czasu, gdy się rozległo głuche tętnienie w polu. Pies drgnął, ale snać nie wolno mu było ani w głębi piersi warknąć, bo gdy to uczynił, pan jego niebawem ścisnął mu pysk rę-