Strona:PL Wilk, psy i ludzie. W puszczy (Dygasiński).djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

watę lokaja ex-re kości, dosyć troskliwie po każdym obiedzie usuwanych ze stołu, a między kośćmi nierzadko też i wcale smacznych kąsków. Tak to dzikiemu zwierzęciu trudno wyżyć wśród uspołecznionych i należycie zorganizowanych ludzi!
Co ja tu zrobię? — myślałem, łamiąc sobie głowę ciągle a nadaremnie. Aż błysnęła mi myśl niebotyczna. Był w sąsiedztwie leśniczy, kawaler, pan Izydor Wywiałkiewicz, jak to mówią, dobra dusza, człowiek uprzejmy, szczery, wylany, gotów zawsze zrobić dla każdego wszystko, czegoby od niego zażądano. Mieszkał on na ustroniu, zdala od świata — w lesie; pomyślałem więc, iż u niego Buta przechowa się jakiś czas, a co należy zrobić potem, pomyślimy innym razem. Zadowolony z mego postanowienia, zasiadłem zaraz i napisałem list krótki, a już w czasie pisania tego listu oblegała mnie niepewność, czy aby Wywiałkiewicza posłaniec z pismem w domu zastanie, bo co prawda, pan Izydor był po trochu pędzi-wiatrem. Rzeczony list tak brzmiał:
„Szanowny i kochany panie Izydorze!
Zawsze Cię lubię oglądać i zawsze czuję potrzebę tego, jednakże zwykle mam mało czasu, albo go wcale nie mam, aby cię odwiedzić. Dzisiaj zaś szczególniej, dla wielu ważnych względów, nie mogę przybyć na Leśniczówkę. Zlituj się, panie Izydorze, przyjedź Ty do Małowieży, choćby o północy. Oprócz bowiem pragnienia zobaczenia się z Tobą, mam nadto bardzo ważny osobisty interes, wymagający Twej rady i pomocy.”
Konny posłaniec popędził cwałem na Leśniczówkę, unosząc moje pismo. „Dwie mile drogi, to najwyżej dwie godziny — obliczałem — tyleż z powrotem, przeto za jakie pięć godzin Wywałkiewicz może już być tutaj; przecież przez ten czas Buty nie otrują, choćby też dla prostej ciekawości, wzbudzonej przez Szczepana, co się stanie z wilkiem.”
Tymczasem poszedłem do klombu, aby odwie-