Strona:PL Wergilego Eneida.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I ty, gościu, bogactwa za nie odważ sobie
I w podobieństwie boga, przestań na chudobie.
Rzekł; wtem pod niskiej strzechy ubogie schronienie
Wiódł wielkiego Eneja i wskazał siedzenie
Słane z liścia, niedźwiedzia skóra je okryła.
Już noc po całej ziemi skrzydła roztoczyła;
Umysł matki Wenery bojaźnią przejęty
Buntem i srogą groźbą narodów Laurenty;
Temi z złotej łożnicy do Wulkana słowy
Prawi, boskiej miłości budząc płomień nowy:
Gdy wielką greccy króle Troję burzyć mieli
I zamki na łup zdane srogiej pogorzeli,
Anim o pomoc nędznym prośby moje niosła,
Anim o broń błagała twojego rzemiosła,
Nie chcąc cię, drogi mężu, w płonnem trudzić dziele,
Chociaż synom Priama winna byłam wiele
I częstom los Eneja łzy oblała memi.
Dziś on jest, jak chciał Jowisz, na rutulskiej ziemi;
Dziś więc prośba me bóstwo przed tobą ugina,
I matka śmie cię prosić o zbroję dla syna.
Ciebie córka Nereja do błagań zniżona,
Ciebie łzami zmiękczyła małżonka Tytona.
Patrz, co ludów się zbiega i co miast w nieładzie
Ostrzy miecze ku mojej i moich zagładzie!
Rzekła, a zatoczywszy śnieżne swe ramiona,
Tuli gnuśnego słodkim uściskiem do łona.
Przejął go znagła płomień nie obcej lubości
I aż do rozwolnionych przecisnął się kości;
Tak ogromnym piorunu oderwana grzmotem
Przebiega niebo szybkim błyskawica lotem.
Czuje to pewna skutku i wdzięków ponęty;
A wtem wieczną miłością rzecze Wulkan zdjęty:
Pocóż przyczyn zdaleka szukasz nadaremnie?