Strona:PL Wergilego Eneida.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wielością łbów najmniejszej nie sprawił obawy.
Potężnego Jowisza witaj synu prawy!
Witaj, złączon z bogami ku bogów ozdobie,
Przyjdź do nas i bądź świadkiem czci składanej tobie!
To głoszą; lecz nad wszystko określa ich pienie
Skałę i ziejącego Kakusa płomienie.
Brzmi las cały od dźwięku, wzgórza odbrzmiewają.
Tak spełniwszy obrzędy, ku miastu wracają.
Szedł naprzód król poważnym wiekiem obciążony,
Z tej mu Enej, syn z tamtej towarzyszy strony;
W drodze różna rozmowa dla ulgi się toczy.
Enej na wszystko wkoło baczne zwraca oczy,
Dziwi się i zachwyca wdzięcznością posady
I roztrząsa ciekawie dawnych mężów ślady.
Wtem Ewander rzymskiego założyciel grodu,
Kraj ten, rzekł, lud z dziwnego twardych drzew pochodu,
Fauny, Nimfy zajęły wśród tych ciemnych gajów
Zrodzone; ci nie mieli ni praw ni zwyczajów;
Nie wiedzieli jak woły sprzęgać jarzmem w parę,
Jak zgromadzać bogactwa, lub ich użyć w miarę.
Z łowów i lasów żywność mieli zamiast chleba.
Wtem pierwszy na tę ziemię uszedł Saturn z nieba,
Gdy mu tam Jowisz wydarł berło którem władał;
On zebrał z gór lud dziki i prawa mu nadał.
Kraj ten przezwać Lacyi zapragnął imieniem
Ztąd, że mu był w wygnaniu bezpiecznem schronieniem.
Od jego berła ludy złote wieki liczą,
Z taką w błogim pokoju ponował słodyczą;
Póki zwolna wiek gorszy i nowego kształtu,
Nie sprowadził łakomstwa i wojny i gwałtu.
Naszły hordy sykulskie, auzońska drużyna;
Często imię zmieniała Saturna dziedzina.
Przyszli króle, Tybr srogi ogromnego ciała,