Strona:PL Wergilego Eneida.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wtem się nadspodziewane jawi widowisko:
Oto w gęstwinie lasu, samej rzeki blisko,
Na zielonej murawie maciora leżała;
Biały płód ją otacza, sama równie biała.
Tę ci Enej zabija, o Junono święta!
I z nią liczne przed ołtarz przywodzi prosięta.
Przez noc Tyber wzburzone powściągnął bałwany
wstecz płynąc spokojnie stanął ugłaskany,
Zrównawszy nakształt bagna nieruchome wody,
Aby wszelkie dla wioseł uchylić przeszkody.
Więc pod godłem pomyślnem pospiesznie żeglują;
Spływa okręt po nurtach, wody się dziwują,
Dziwią się lasy bacząc jak unosi rzeka
Lśniące łodzie i tarcze świecące zdaleka.
Dzień i noc rozpoczętą trudzą się żeglugą
I podróż przez zakręty odbywają długą;
Przez lasy ich i cienie nurt spokojny niesie.
Stanęło skwarne słońce w średnim niebios kresie.
Jawią się mury grodu i strzech liczba mała,
Które dziś wielkość Rzymian z niebem porównała;
Nędzne wtedy Ewander posiadał dzierżawy,
Natychmiast więc ku miastu obracają nawy.
Właśnie wtedy ten władca zwyczajnym obchodem
W lesie małe ofiary przed swym składał grodem,
Potężnego Alcyda chcąc uczcić i bogi;
Z nim syn Pallas, młódź pierwsza i senat ubogi
Wonności na ofiarę niosą ukorzeni;
Wylana przed ołtarze krew się wrząca pieni;
Ody ujrzeli naw ogrom, które wody niosły
Między gaje cieniste spokojnemi wiosły,
Trwożą się nagłą zjawą, rzucają ołtarze.
Śmiały Pallas obrzędów przerywać nie każe,
Lecz sam chwyta za oszczep i naprzeciw bieży