Strona:PL Wergilego Eneida.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Już mię tchem swych rumaków wschód słońca dotyka,
Bądź zdrów. Rzekł i w powietrzu jak dym lekki znika.
Dokąd zbiegasz? te Enej podnosi wołania,
Gdzie dążysz?... któż mi ojca uściskać zabrania?
To mówiąc wznieca ogień przysuty popiołem,
A sypiąc na żar zboże z wonnościami społem;
Cześć jego wraz z Penaty czysta bierze Westa.
Wnet przyzwał towarzysze, a naprzód Acesta.
Ojca swego przestrogi, Jowisza skinienia
I wraz wszystkim odkrywa swe postanowienia.
Zgodzono się bez zwłoki, ani Acest przeczy.
Zostawują matrony w mieście jego pieczy
I tych, co nie łaknęli świetnej nabyć sławy.
Narządzają Trojanie wpół zgorzałe nawy,
Ten wziął ławki, ten liny, ten wiosła w podziele,
Wszyscy razem nie liczni, lecz w nich męztwa wiele.
Pługiem Enej oznaczył miasto ręką swoją,
Gród nazwał Ilionem, a osadę Troją.
Z przybytku państwa swego Acest się raduje,
Wyznacza rynek, ojcom prawa przepisuje.
Na górze erykowej, co w obłokach ginie,
Zakładają idalskiej Wenerze świątynię.
Do grobowca Anchiza z ustawą kapłana
Obszerna przestrzeń gaju została przydana.
Już dni dziewięć lud cały na biesiadach spędził;
Nikt czci swej dla ołtarzy, nikt ofiar nie szczędził.
Ciche wiatry spłaszczyły słonych wód przestworze.
I Auster silniej wiejąc wzywał już na morze.
Wtem powstaje na brzegach płacz i narzekanie.
Dnie i nocy w uściskach spędzają Trojanie.
Już i same matrony i ci, których wprzódy
Wstrętem i trwogą morskie przerażały wody,
Chcą płynąć i z ziomkami znosić trudy razem;