Strona:PL Wells - Człowiek niewidzialny.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

miczny woźnica, starając się wyjrzeć przez nizkie okno oberży powyżej brudnej zasłony.
Ktoś tymczasem na ulicy przeleciał mimo oberży.
— Może ogień? — zauważył bufetowy.
Ciężkie kroki zbliżały się, drzwi rozwarły się nagle, a Marvel, płacząc, z rozwianym włosem i bez kapelusza, z rozdartym na szyi surdutem, wbiegł, zwrócił się konwulsyjnie i usiłował zamknąć drzwi. Rzemień trzymał je nawpół otwarte.
— Zbliża się! — zaryczał z przestrachem. — Zbliża się! Człowiek Niewidzialny goni za mną! Na miłość Boską! Pomocy! Pomocy! Pomocy!
— Zamykaj drzwi — rzekł policyant. — Kto się zbliża? O co chodzi?
Podszedł ku drzwiom, rozluźnił rzemień, wskutek czego drzwi zamknęły się z trzaskiem. Amerykanin zamknął i drugie drzwi.
— Pozwólcie mi dostać się do środka — rzekł Marvel, chwiejąc się i płacząc, ale mimo to trzymając mocno książki. — Pozwólcie mi wejść do środka. Zamknijcie mnie gdziekolwiek. Powiadam wam, że mnie ściga. Umknąłem mu. Powiedział, że mnie zabije i zrobi tak.
— Jesteś bezpieczny — rzekł mężczyzna z czarną brodą. — Drzwi są przecież zamknięte. O co tu chodzi?
— Pozwólcie mi wejść do środka — powtarzał Marvel i wrzasnął, gdy nagłe uderzenie wprawiło drzwi w drżenie, po którem nastąpił stuk i okrzyki.
— Hallo! — zawołał policyant — kto tam?
Marvel zaczął pospiesznie poszukiwać drzwi.