Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sznie, gdy wyszli. — Wierzy święcie, inaczej nie brałby pieniędzy. Do pierwszego jeszcze jednaście dni, przeto bardzo rozległe pole dla złudzeń.
— Może być, że wierzy, — odparł Imhoff z pijackim uśmiechem — może wierzy. Wierzy także w to, że istnieje, a jest jeno ponurym trupem. O, wy malarze, malarze! — zagrzmiał w ciszę nocna. — Nie czujecie życia! Namalujcie mi życie, malarze. Siedzicie skuleni u kołowrotka, miast pędzić na wielkiem kole szesnastotysięczno konnej maszyny. Namalujcie mi mój czas, moją ogromna radość życia. Wąchajcie, kosztujcie, chwytajcie ten kolos. Niech odczuję ów wielki rytm, nadajcie kształt nieścigłym marzeniom moim, potwierdźcie mnie, udokumentujcie, dajcie mi życie!
Weikhardt rzekł lakonicznie:
— Często słyszałem takie rzeczy pomiędzy północą, a świtem. Gdy kogut zapieje każdy wraca do swego, jak koń przężony do wozu.
Imhof przystanął, teatralnym nieco gestem położył mu dłoń na ramieniu, wpił weń czarne jak smoła, podkrążone krwawo oczy:
— Daję panu zamówienie, Weikhardt! — powiedział. — Masz pan talent. Jesteś tu jedynym, który się oderwać może od palety. Sportretuj mnie pan. Cena obojętna, dwadzieścia, czy pięćdziesiąt tysięcy, mniejsza z tem. Niech to sobie trwa dwa miesiące, czy dwa lata. Ale musisz mi pan pokazać mnie samego. Abstrahuj pan od tego sępiego nosa, nie bierz pod uwagę tej habsburskiej wargi, ramion goryla, nóg pajęczych, pomiń ten frak i klak, a daj samą jeno ideję. Gwiżdżę na to, czy twarz moja wypadnie przypadkowo tak jakby ją lepił złośliwy, a niedołężny garncarz. Przedstaw pan aspiracje moje, niepokój, barwność wnętrzną, tem-