Strona:PL Washington Irving - Z podróży po stepach Ameryki.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mnie, i obaj niedługo połączyliśmy się z naszym towarzyszem, wirtuozem, który z okularami na nosie dał kilka strzałów oczywiście daremnych. Mimo wszystkiego niechcieliśmy wracać, nie spróbowawszy szczęścia raz jeszcze.
Na olbrzymiej zieleni łąk dostrzegliśmy w odległości dwumilowej nowe stado bawołów, pasących się spokojnie na linii, porośniętej drzewami i krzakami. Zdawały się prawie swojskiemi, należącemi do jakiegoś futorku, który wyobraźnia łatwiuteńko mogła umieścić tuż za tym gajem. Zamierzyliśmy zajść stado i zwrócić je w kierunku nagich przestrzeni. Inaczej, zbyt oddaliwszy się, niepodobna było wrócić przed nocą. Tak więc otoczywszy je przezornie, zatrzymaliśmy się, skoro który z nich paść się przestawał, — na szczęście wiatr wiał naprzeciw nas, inaczej byliby nas zwietrzyli i pierzchli. Tym sposobem podsunęliśmy się, nie przerywając ich uczty. Było ich ze 40 sztuk: byków, krów i cieląt. Tu oddaliliśmy się nieco od siebie, spodziewając równolegle zbliżyć do trzody. Poczęły zwolna postępować, chwytając jeszcze po chłapciu trawy, gdy jeden bawół, spoczywający za wielkiem upadłem drzewem, a przeto od nas niedostrzeżony, zerwał się raptem i popędził ku swym towarzyszom. Byliśmy jeszcze daleko od nich, ale ostrzeżone poczęły pędzić, a my też w pogoń za nimi.
Po płaskiej ziemi biegły równym szeregiem, trzech tylko stanowiło zamknięcie kolumny. Ostatni z nich, o olbrzymiem cielsku, garbie wyniosłym i sędziwej brodzie, wyglądał na jakiegoś patryarchę tej królewskiej trzody. Pojawienie się tych wielkich źwierząt, gdy wznoszą i zniżają olbrzymie grzbiety, jest oraz wspaniałe i pocieszne, ich oczy, ogony zaparte i płomieniste grzywy stanowią całość dziwną. Długo pędziłem za nimi, koń mój nie chciał się do nich przybliżyć na odległość strzału, tak był jeszcze spłoszony ostatnią katastrofą, — wreszcie wypaliłem, ale zbyt oddalony był strzał mego pistoletu. Reszta towarzyszy na gorszych koniach nie mogła ich dognać, jednak p. L. dał ognia ze strzelby, kula dosięgła bawoła w sam grzbiet, złamała kość pacierzową, i jękła ziemia pod ciężarem powalonej bestji. Pan L. zsiadł dla dobicia ofiary, ja zaś z jego strzelbą puściłem się za