Strona:PL Washington Irving - Powieść o księciu Ahmedzie al Kamel albo o pielgrzymie miłości.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

moje stosunki, wpływy i rozliczne koligacje. Wszystkie tajemnice pokątne są mi jasno znane, choć światła nie znoszę.
Niecierpliwy królewicz znudzony tym rodowodem szybko o radę zapytał.
— Cóż to? czy sądzisz — odrzekła sowa — że ja, której czas poświęcony filozofji i badaniom spekulatywnym przy księżycu, mam czas na takie marnostki, jak twoje serdeczne sprawy?
— Uspokój się szanowna sowo — przekonywał Achmed — jeżeli będziesz mi prawdziwie pomocną, otrzymasz, czego tylko moje królestwo dostarczyć może.
— To wszystko posiadam — odrzekła wzgardliwie — kilka myszy hojnie stół mój zaopatruje i zupełnie mi wystarcza, a ta dziura, w której raczę mieszkać, dość obszerna i wygodna, bym w niej odbywała moje studja; czegoż więcej filozofowi potrzeba?
— Pamiętaj niebaczna! — odrzekł Achmed — kiedy ty tutaj oczyma przewracasz, moje plany mogą być zniweczone. Przyjdzie czas, gdzie potężnym będę! wtedy możesz znaczną jaką otrzymać posadę, możesz zostać kanclerzem lub pierwszym ministrem.
Na takie dictum, gardząca marnościami sowa dała się użyć i poczęła służyć.
Plany kochanka prędko się spełniać zwykły. Tej samej nocy spuścił się po sukniach z swej baszty, uszedł, wiedziony przez sowę i przed świtem dnia był w dzikich górach. Nastąpiła narada.
— Radzę do Sewilli — rzekła sowa. — Przed laty byłam z wizytą u sędziwego wujaszka, ptaka wielkiego miru i znaczenia, który osiadł w wyłomie starego Alkazaru. W narożnej wieży siedział tam przy lampie stary astrolog, obłożony stosami ksiąg, a na jego ramieniu kruk famulus peritus, którego z Egiptu z sobą przywiódł. Temu krukowi winnam część mojej wiedzy; astrolog już nie żyje, ale kruk dotąd wiekuje w starej wieży, bo wszyscy w jego wielmożnym rodzie żyją arcydługo. Radzę ci wejść z nim w stosunki, jest on wróżbitą, ma wielkie skarby zacnie zdobyte i jest czarnoksiężnikiem egipskiej tradycji.
Poszedł za jej radą Achmed; po drodze musiał czynić poszukiwania archeologiczne dla miłości sowy, która wszędzie go swą erudycją niemiłosiernie nudziła.
Dosięgli Sewilli; sowa nienawidząca ruchu miast, osiadła w starym dębie. Achmed wszedł w miasto i niebawem napotkał starą basztę, która nad miastem króluje jak wyniosła palma nad krzewami pustyni; była to słynna, po dziś dzień wielbiona Giralda. Achmed wszedł poślimaczych schodkach na jej wyżynę i spotkał kruka kabalistycznego, starego, tajemniczego, ptaka siwego, o rozczochranem pierzu i skórą nad okiem obwisłą, która mu nadawała wyraz potworny. Siedząc na jednej nodze, przekrzywiał okropnie głowę i jednem pozostałem mu okiem wpatrywał się w geometryczną figurę na głazach nakreśloną. Królewicz zbiżył się z nieśmiałością, którą wzbudzała powierzchowność mędrca.
— Wybacz mi sędziwy mądrością nocy mądry kruku — rzekł — jeźli na chwilę przerwę te świat zdumiewające studja. Oto widzisz przed sobą posłannika miłości, który nie wie, jak się dostać do tęsknot swoich przedmiotu.