Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie powinien byś w taki sposób mówić, — odpowiedział Halbert; — sam siebie znasz, nikt też cię nie ma za najskromniejszego; tyłeś teraz nagadał, a to wszystko mnie i mojéj rodzinie nieszczęściem grozi. Gdyby więc Gracy, albo mnie, albo memu niewinnemu bydlęciu, jaki fatalny przypadek, co Boże zachowaj, wydarzył się, będę wiedział, kogo się trzymać.
— Precz ztąd, — zawołał Karzeł; — wróć do twego mieszkania, a jeżeli się tam co wydarzyło, wspomnij o mnie.
— Dobrze, dobrze, — odrzekł Halbert wsiadając na konia, — nie warto się z kalekami spierać, oni w gruncie zgnili; ale ci powiadam, gdyby Gracy Armstrong najmniejszy szwank poniosła, odwetuję ci tak, że póki życia nie zapomnisz.
Tak mówiąc ruszył koniem, a Elzender spojrzał za nim z szyderskiem zażartém okiem, wziął rydel i motykę, i poszedł przygotować grób dla swego ulubieńca.
Ciche gwizdanie i głos: — Cyt, cyt Elzenderze! przeszkodziły mu w téj smutnéj czynności; obejrzał się, aliści rudy rozbójnik z Westbrunflat stanął przed nim, jak morderca Bankona (w Makbecie); twarz zbroczona była krwią, a boki pocącego się konia, także nią były popryskane.
— Jestże tedy łotrze, — pytał Karzeł; — szlachetna twoja robota dzienna dokonaną.
— Naturalnie Elzenderze, — odpowiedział rozbójnik; kiedy wyjeżdżam, niechaj nieprzyjaciele moi zadrżą. W Hanghoot było się dziś czego cieszyć, straszne tam płacze i krzyki o piękną oblubienicę!
— O narzeczoną?
— Tak, Karol Forster złodziéj drzewa ma u siebie i chce w Kumberland zatrzymać, póki wypadek trawą nie porośnie. W czasie najzapalczywszéj utarczki, maska spa-