Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bogactwa, luba Izabello, albo przynajmniéj z twego mienia ustąpić nam to czego sama nie potrzebujesz.
— Oddaję je wam wszystkie, — odpowiedziała Izabela, — i czarownika w przydatku, a to za małą cenę.
— Dobrze więc, Anusia dostanie czarodzieja — odpowiedziała mis Iderton — aby ją wyleczyć z jéj wad: wszak wiesz, że się wcale nie zna na sztukach czarowniczych.
— Boże, moja siostro, — odpowiedziała Anusia — cóż robiłabym z okropnym potworem! Ledwo nie zemdlałam, raz tylko spojrzawszy na niego; i jeszcze stoi przedemną, choć go nie widzę.
— Niebożątko, — mówiła siostra; — słuchaj Anusiu, póki żyjesz, obieraj sobie zawsze wielbicieli, których przywar nie dostrzegasz, kiedy na nich nie patrzysz. Jak widzę, sama się będę musiała nad nim zlitować, i postawić w szafie z porcelaną méj matki, dla pokazania, że Szkocya wydała bryłę gliny, tysiąc razy szkaradniejszą mającą postać od wszystkiego, co tylko wyobraźnia Chińczyków wymyśleć potrafiła.
— Los tego nędzarza, tak jest opłakany, że z twoją wesołością zgodzić się nie mogę Lucyo! Jeżeli nie ma zasiłków, jakże się potrafi utrzymać w téj dziczyźnie, tak od ludzi oddalonej? A jeżeli ma środki wystarania się czasem o wsparcie, czyż podejrzenie nie narazi go na napaść, jeżeli który z naszych sąsiadów dowie się o jego uproszonym groszu?
— Ale zapominasz, że ludzie mówią, iż jest czarownikiem, — rzekła Anusia Iderton.
— Zapewne, — przydała siostra; — gdy mu zabraknie magicznych sposobów czartowych, może polegać na swoich własnych naturalnych; potrzeba mu tylko oknem wytknąć swoję ogromną głowę, a ogniste oczy rzucić na napastnika, a najodważniejszy zabójca wzdrygnie się. Radabym