Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pójdę z tobą, cokolwiek moja babka na to powie. Najlepiéj będzie, zdaje mi się, po cicha wymykać się, aby mego zamiaru nie pomiarkowała, i aby nie nabawić jéj niepokojem: oto ostatnie słowa mojego ojca na śmiertelnym łożu wyrzeczone:
— Bardzo dobrze Halbercie, — odpowiedział Ernseliff, gdyż ona jest godna nieograniczonego twojego szacunku.
— Na uczciwość cię zapewniam, że nie więcéj o mnie jak o ciebie troszczyć się będzie. Ale mi powiedz, czy to nie jest zuchwałością iść tam powtórnie, wszak nie mamy do tego szczególnego powodu?
— Gdybym Halbercie był twego sposobu myślenia, możebym już tego wypadku nie śledził, sądząc zaś, że nadnaturalne zjawiska za naszych czasów albo wcale już nie istnieją, albo bardzo są rzadkie, stały mam zamiar wybadać zdarzenie, w którem życie biednego szaleńca może być w niebezpieczeństwie.
— Jeżeli tak w rzeczy saméj myślisz, — odpowiedział Halbert, — zawsze jeszcze wątpiący, — to prawda, że czarownice, chcę powiedzieć dobre duchy (gdyż, jak mówią, nie godzi się ich czarownicami nazywać), które zawsze przedtém na lada oparzysku widziano, daleko rzadziéj za dni naszych się okazują. Nie mogę twierdzić, żebym kiedy którą zoczył, ale raz usłyszałem po za sobą jakieś gwizdanie niby ptaka... mój ojciec zaś wiele czarownic widział, gdy wieczorem powracał do domu z jarmarku, i w szynku trochę zanadto nalał sobie w czubek. Niech z Bogiem spoczywa ten zacny mąż!
Ernseliffa rozweseliła nieco ta sukcessya zabobonu, spadła z jednego potomstwa na drugie, jak to ostatnia uwaga okazała. Daléj tak rozmawiając o podobnych rzeczach, doszli do wysokiego głazu, od którego puszcza miała swoje nazwisko.