Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cił się i poszedł za Halbertém, obejrzawszy się raz jeszcze na mniemanego waryata, który, jak gdyby go ta rozmowa większą, jeszcze napełniła zajadłością, dziko biegał w około wielkiego głazu, wysilając swój głos na przekleństwa, któremi się groza pustéj dziczy przeraziła.
Dwaj myśliwi w milczeniu czas niejaki postępowali naprzód, aż póki nie uszli znacznéj przestrzeni od słupa, który okolicy nadał nazwisko, i już przekleństw Karła usłyszeć nie mogli. Każdy z nich usiłował spotkanie tak niezwykłe własnym tłomaczyć sposobem, aż Halbert Eliot raptownie się odezwał: — Tak, tak utrzymuję, że to upiór: jeżeli takowym jest, gdy jeszcze był w swojem ciele, wiele złego wyrządził i doświadczył, i dla tego teraz po śmierci spokojności nie doznaje.
— Zda mi się być prawdziwem szaleństwem mizantropji, — odpowiedzą! Ernseliff, idąc za popędem swoich myśli.
— Ty więc nie sądzisz, że to strach był jaki? — zapysał Halbert....
— Ja? zapewne że nie... Poniekąd wierzę, iż to była żyjąca istota, alem dali Bóg jeszcze nie widział ludzkiego stworzenia do upiora tak podobnego, i bodaj bym żadnego więcéj nie zobaczył.
— W każdym przypadku, jutro tam pojadę, aby zobaczyć, co się z biedną istotą stało.
— Jeżeli dzień, — zapytał Halbert, to dobrze, Boże mi dopomóż, to i ja przytém będę. Ale Hanghoot ztąd bliższy o dwie mile jak twój dom: nie wołałbyś pójść do mnie. Poszlemy chłopaka do Ernseliff z doniesieniem, że w domu u ciebie nikt nie czeka, oprócz służących i kota.
— Zgoda, aby zaś moi ludzie o mnie się nie troszczyli i dla mnie wieczerzy nie stracili, zobowiążesz mnie, jeżeli, jak przyrzekłeś, poszlesz tam chłopaka.
— To mi po przyjacielsku, przyznaję. Idziesz tedy ze