Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

koju: jest to człowiek staréj daty, stworzony do walk i łupiestwa. Ma on z kilka tuzinów chłopaków w gotowości, którym pozwala żyć wesoło, a którzy są tak zuchwali jak młodzi... Nikt nie wie zkąd on to wszystko bierze, hojnie żyje, i więcéj wydaje niż ma dochodu. Gdyby tu w kraju wybuchnąć co miało, niezawodnie pierwszy powstanie i wtenczas nie przepomni zapewne dawnych waśni z twoim ojcem. Mam go nawet w podejrzeniu, że go chętka weźmie do starego zamku Ernseliff.
— Wtedy Halbercie, gdyby mu podobna myśl do głowy przyszła, postaram się, aby stary zamek tak się dobrze przeciw niemu bronił, jak się za moich przodków, przeciw wszelkiéj napaści opierał.
— Bardzo słusznie, bardzo słusznie! To mi po rycersku powiedziano!... gdyby do tego przyszło, Panie Ernseliff, każ tylko ludziom w wielki dzwon na gwałt uderzyć, wtedy bracia moi i mały Dawid z kamiennego domu, w mgnieniu oka staniemy przy was, z tylu ile bydź może ludźmi.
— Serdecznie ci dziękuję Halbercie, ale się spodziewam, że nie dożyjemy w naszych czasach tak nienaturalnéj i niechrześcijańskiéj wojny.
— A cóżby w tém było wielkiego... byłaby to nagła sąsiedzka napaść: niebo i ziemia odpuszczą nam taką mowę w téj samotnéj puszczy. — Potulność właściwa dla ludu wiejskiego, my nie możemy żyć tak spokojnie jak w Londynie, bo nie mamy obowiązku pracy jakiéj lud podlega.
— Ej Halbercie, kto jak ty wierzy w nadnaturalne zjawiska, niepowinien tak śmiało wzywać nieba, zważając gdzie jesteśmy.
— Czegóż się więcéj mam troszczyć o tę kamienną puszczę, niż ty Ernseliffie? Prawda, mówią, że tu rozmaite upiory i ogniste istoty straszą, ale cóż to mnie obchodzi.