Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

co też mówię. — Nie rusza się z miejsca. — Pewnie to jamnik, ale kto wić, jakie postacie duchy przybierają dla zastraszenia uczciwego człowieka. Kiedy się zbliżę, może rzuci się na mnie jak lew lub krokodyl. Trzeba więc być ostrożnym; sprawa z nim i dyabłem razem, to zawiele.
Cisnął więc kamieniem na przedmiot zdaleka dostrzeżony, ale ten choć trafiony, choć wydał głos jakiś dziwny, nie poruszył się wcale z miejsca.
— Czy by licho to nie było żywe? — zapytał Halbert sam siebie; — trzeba to zbadać dokładnie.
Podsunął się więc bliżéj i zaledwie dotknął ręką tajemniczego przedmiotu, zawołał radośnie:
— Dalibóg to wór z pieniędzmi, który wczoraj z okna wyrzucił, a drugi wysoki cudotwórca bliżéj go ku drodze posunął.
Podniósł następnie woreczek cały napełniony złotém i ważąc go w ręku chwiejąc się między radością ze znalezienia go, a obawą mocy szatańskiéj, mówił daléj wzruszony.
— Boże łaskawy przebacz mi, że dotykam się tego co może przed chwilą było w pazurach złego ducha, ale mimo tego zrobię tak jak przynależy dobremu chrześcijaninowi, choćby ztąd miały na ranie spaść jak najgorsze skutki.
Zbliżył się więc do chaty i zakołatał najprzód delikatnie, późniéj znacznie silniéj, ale nie odebrał na to żadnéj odpowiedzi. Przekonawszy się wreszcie, że dalsze dobijanie się jest nadaremne, odezwał się podniesionym głosem:
— Elzenderze! ojcze Elzenderze! Wiem że nie śpisz, widziałem cię przede drzwiami, gdy zjeżdżałem pagórkiem na dół, nie chciałbyś więc troszeczkę wyjść i pomówić z takim co ci chce złożyć najserdeczniejsze podziękowanie? Wszystko prawda, coś mi o Westburnflacie powiedział. Odesłał Gracy zupełnie zdrową i w jak najlepszem dla