Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Słowa te padły gromem na obecnych; tylko hrabina ze spokojem niewinności siadła napowrót na kanapie, wzruszając ramionami z wyrazem najwyższej pogardy dla szaleńca, który to śmiał uczynić.
Wszyscy milczeli przez chwilę.
— Ależ ojcze — zawołał w końcu Wilhelm — prawa jego są urojone, mówiłeś to tyle razy; niepodobna by on się mógł upominać o dziedzictwo stryja mego — byłby to dawno uczynił. Ojcze! powtórz, że to być nie może.
Ale na to pytanie syna dobitne, naglące, hrabia odpowiedzieć nie mógł; tylko głowę zwiesił na piersi, jak człowiek pokonany.
— Powtórz, że to być nie może — nalegał Wilhelm coraz natarczywiej, bo trwoga i rozpacz i jego także ogarniać zaczynała.
Ale w tej chwili Amelja zbliżyła się do brata, i kładąc rękę na jego ramieniu, szepnęła wskazując na ojca.
— Nie męcz go daremnie, czyż nie widzisz że on tego powtórzyć nie może?
Jakkolwiek cicho wymówione były te słowa, hrabia dosłyszał je, i podniósł piorunujący wzrok na córkę; a jednak żadnej groźby ni przekleństwa wymówić nie śmiał, tylko wpatrywał się w syna przez chwilę z rodzajem żalu, jakby szukał na tej pięknej twarzy, w tych regularnych rysach, śladu innego