Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go, tak samo jak zrobiłeś zemną. Ty znałeś moją matkę, służyłeś u ojca mego w czasie krótkotrwałego pożycia w Valparaiso.
Na te słowa, których nie spodziewał się nigdy, exkamerdyner zbladł i zadrżał. Jakkolwiek przygnębiony własną stratą, lękał się Kiljana; krzywda którą mu wyrządził była zbyt wielką. Zmierzył ją instynktem chciwości swojej, by zrozumieć przebaczenie, i stał przez chwilę jak spiorunowany, nie śmiąc spojrzeć w oblicze młodego człowieka. A przecież on był spokojny jak zwykle. Tryumf otrzymany, zeznanie za które starczyło pomieszanie Ciarkowskiego, tak samo jak i cierpienie nie zdołało zachwiać pogody jego ducha. Spoglądał na zbrodniarza stojącego przed nim w trwodze i pomieszaniu, więcej z litością niż wzgardą.
— Uspokój się — wyrzekł wreszcie, nie mogąc doczekać się słowa z ust jego — widzisz, że już wiem wszystko.
Ciarkowski podniósł oczy ukradkiem, i spuścił je znowu. Łagodność Kiljana niepojętą była dla niego.
— Pan hrabia wiesz wszystko! — wybełkotał zaledwie słyszalnym głosem.
Ten tytuł, który były kamerdyner wracał mu tak nagle, wywołał tylko uśmiech Kiljana.
— Wieleż ci zapłacono za milczenie? — zapytał po chwili.