Przejdź do zawartości

Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A jeśli — wyrzekł, probując sercowej struny, — hrabia wiedząc o przykrem położeniu pańskiem, chce mu tym sposobem przyjść w pomoc?
Ale ten zwrot okazał się niefortunnym; na wspomnienie życzliwości stryja Kiljan uśmiechnął się tylko, i odparł.
— Pomoc ofiaruje się bez żadnych warunków. Zresztą nauczyłem się pracować, wystarczać sam sobie, i odrzuciłem dawno z życia wszystko co nie jest koniecznością. Za to jedno winienem wdzięczność stryjowskiej grabieży.
Tu już mecenas wyraźnie nie wiedział z jakiej strony zajść młodego człowieka; prawdę mówiąc, niemógł go zrozumieć. Jeżeli w pierwszej chwili po śmierci ojca Kiljan odrzucił z taką dumą ofiarę hrabiego Feliksa, tłumaczyło się to młodością, niedoświadczeniem jego, zresztą samą nagłą zmianą położenia, którego odcieni niemógł objąć odrazo. Ale gdy dzisiaj człowiek co zaznał nędzę, co twardo pracował na chleb powszedni, zaledwie powstając z długiej choroby okazał się tak nieugiętym, i przekonany o słuszności praw swoich, przyjmował tymczasem ciężką dolę robotnika bez szemrania, odrzucając z góry propozycje hrabiego bez pytania nawet o wysokość ofiarowanej summy, — to już przechodziło miarę pojęć prawnika. Przez chwilę spoglądał na Kiljana jak na rodzaj monomana.