Strona:PL Wacława Potockiego Moralia T1.djvu/025

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Po jedwabiu, szarłacie, co mu po bisiorach,
Po sierci kozi, co mu po baranich skorach?
Wszytko to, co na świecie, co w królestwie śmierci
Rodzi się, w oczach Boskich równe kozi sierci.
W tę dziś Kościół, choć się mu zda, że barze drogo,
Jego stroi, w tę nowe Jeruzalem, kto go
Złoci, maluje i co ludzkie oczy wabi,
Szpalerami barwistych kolorów jedwabi.
Tym najbogatszy Boga raczą chrześcijanie,
Czym najuboższy żydzi na jego mieszkanie,
Bo nie mieszka w przybytku; próżno go człek zdobi.
Który śmiertelna ręka na świecie mu robi.
Ten złoć, zdób, w drogo tkane obijaj kobierce,
Który sobie zbudował: twoje, człecze, serce.
Wewnątrz, nie z wierzchu. Sami ludzie się tym chlubią,
Siebie chwalą, nie Boga, na co patrzyć lubią.
Miła mu, że wzgardzona, oczom ludzkim skryta
Cnota. Nieprzyjacielem Bóg swym świat poczyta.
Nie chce z nim nic spólnego, i kto go po świecku
Chwali, nie mężowi go, ale równa dziecku.
Rozumnej sobie służby po nas się domaga,
Cielesnymi fraszkami żaden go nie błaga,
Prócz postu, ale postu nie w potrawach braku,
Jałmużny i modlitwy, niwczym nie ma smaku.
I z tym się kryć przed ludźmi, i z tym chować każe;
Już się ten sam, nie jego chwali, kto pokaże.
Od żydów złota, które w ziemi się głęboko
Chowa, od nas chce cnoty, której ludzkie oko
Nie widzi. I sierć kozią, jeśli prostak z chuci
Szczyrym sercem przyniesie z wiarą, nie odrzuci.
Milej przyjął od babki: że je dała szczerze,