Strona:PL W klatce.djvu/392

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale wyrwała ją gwałtownie i, zwracając się do księdza, krzyknęła:
— Ty powiedziałeś, że mój Lucyś umarł, a więc mi go oddaj teraz! Ale ty skłamałeś! Czy słyszysz? skłamałeś! To prawda, że on leży jak trup, bez życia, ale nie umarł, nie! Ten, kto to powiedział, zapomniał, żem ja nie po to kołysała go i hodowała, żeby teraz umarł. Kłamstwo! kłamstwo! Ot, zaraz zobaczycie!
I rzuciła się znowu na ciało syna i zaczęła twarz jego okrywać konwulsyjnemi pocałunkami. Potém uklękła przy nim i cicho, łagodnie mówić zaczęła:
— Lucysiu! dziecko ty moje najdroższe! Odezwij się do mnie, moje ty szczęście! Spójrz na mnie, jam przecie matka twoja!... Lucysiu! Lucysiu! Ludzie mówią, żeś ty umarł. Dziecko moje jedyne, spójrz na mnie, pokaż im, że kłamią, że ty żyjesz i żyć będziesz, dumo i radości ty moja! Lucysiu!... Lucysiu!... Lucysiu!...
Nagle umilkła, szklanym wzrokiem wpatrzyła się w twarz syna, zerwała się z kolan i krzyknęła przeraźliwie:
— Tak, to prawda, on nie żyje!...
W téj saméj chwili, wpiła się palcami w ramię stojącego obok niéj księdza, oczy jéj otworzyły się szeroko, krwią nabiegły i poczęły szybko krążyć pod powiekami; zaciśnięte usta otwierały się stopniowo,