Strona:PL W klatce.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

człowieka odleci! Nie odszukać go ani w błękicie niebios, ani w głębinach wód, a chyba tylko odtworzyć je można, skrwawione i męczeńskie, we własnéj piersi, w bezsamolubném, wielkiém jakiém uczuciu.
To téż ani błękit niebios, ani wód głębiny, ani szum lasów, w których dosłuchiwała się echa od swoich stepów rodzinnych, nie wróciły Hannie minionego szczęścia. Mąż jéj szalał znowu, porwany szatańskiemi potęgami krwi swojéj i ducha, wracał zaś do niéj niekiedy żałujący i czuły, ale chmurny i posępny, a nigdy nieuspokojony.
Lecz odtworzyła ona w saméj sobie smutne, ale piękne i bohaterskie, szczęście wewnętrzne. Tłem szczęścia tego były dwa uczucia: bezgraniczna litość dla wszystkiego co cierpiało i miłość macierzyńska. Hanna miała córkę; Klotylda urodziła się w rok po przybyciu jéj do Jodłowéj.
Wzrastało dziecię, nie znając prawie ojca, ale wzrok matki łzawo nieraz i trwożnie spoczywał na niém, bo twarz dziewczęcia była istnem jego portretem. Ludzie przesądni mawiali: będzie szczęśliwa, bo podobna do ojca; a matka drżała na te słowa i łzy połykała tajone, bo ona jedna tylko może na świecie wiedziała, jak wiecznie nieszczęśliwym, wiecznie miotanym i rozdartym na dwoje przez złe i dobre moce, był kasztelanic.
Oczy Klotyldy były, jak u ojca, wielkie, pałające, zmieniające barwę w miarę wzruszeń wewnętrznych;