Strona:PL W klatce.djvu/070

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bu Chrystusa, czystą Maryą i grzeszną Magdalenę, i zapytywał myślą, czy kobieta, którą widział przed sobą, do piérwszéj podobna jest, czy do drugiéj?
Chciał odejść, ale nie podobném mu się wydało zostawienie téj kobiety saméj jednéj, w stanie, w jakim ją widział. Stał więc i patrzył na nią ciągle i po chwili zobaczył, że postać jéj stała się całkiem już nieruchomą i niemą. Może zemdlała, myślał, i po niejakiém wahaniu się postąpił i schylił się nad nią. Kobieta nie słyszała jego kroków.
— Może pani potrzebuje pomocy? — rzekł z cicha, a w słowie jego drżało łagodne spółczucie.
Kobieta drgnęła, ręce jéj rozplotły się i od filaru odpadły, jakby bezwładne; podniosła zwolna głowę i utkwiła spojrzenie w pytającego.
— Co pan mówi? — spytała, a słowa te wypłynęły z jéj ust bladych, ledwie dosłyszanym szeptem.
— Pytałem — odrzekł Lucyan — czy nie potrzebuje pani pomocy. Widząc panią schyloną i nieruchomą, myślałem, że pani może zemdlała.
— O! nie, mam się zupełnie dobrze — głośniéj już odpowiedziała kobieta. — Dziękuję panu, bardzo dziękuję!
I mówiąc to, utkwiła w twarzy młodego człowieka łzą zaszłe spojrzenie dwojga wielkich, ciemnych oczu. Po twarzy jéj biegły dwa wilgotne ślady świeżych łez; z czoła zsunęła się zasłona i spadała z tyłu głowy, jak przezroczysta tkanka, jaką malarze zdobią głowę Ma-