Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Byk wyskoczył ogromnemi susami i na środku areny przystanął.
Był wprost cudownie piękny, długi, lśniący, czarny, potężny, różowemi ślepiami zatoczył dokoła i pognał zpowrotem do stajni.
Ale kapy czuwały; czerwone, żółte i zielone płachty zastąpiły mu drogę, opadły ze wszystkich stron, zatrzepały się dokoła, że, jakby oślepiony jaskrawą, szumiącą wichurą, zakręcił się wkoło i runął na nich gwałtownie, rozprysnęli się po arenie, rzucał się za niemi zajadle, już dopędzał niejednego… już schylał rogi… uderzał, ale zawsze w próżnię, lub w nastawione kapy, gdyż ludzie wymykali się ciosom z jakąś cudowną zręcznością.
Przystanął na chwilę, zaryczał i jął grzebać kopytami.
Kapy znowu go napadły; wieją, drażnią, migocą przed ślepiami, rozwijają się z szumem, fruwają dokoła, niby skrzydła czerwone, żółte i zielone, wabią i rozwścieklają coraz bardziej.
Brawa już trzeszczą salwami, gorączka się podnosi.
A byk walczy naoślep, kręci się ogłupiały, przelatuje arenę, uderza w próżnię, miota się na wszystkie strony w obłokach kurzawy, naraz dojrzał na drugim końcu siwego konia, sprężył się i pognał wielkiemi susami, nie widzi już ludzi… tratuje kapy… omija przeszkody… leci jak burza…
Amfiteatr niemieje, oczy płoną, wachlarze trzęsą się nerwowo.