Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cych na zboczach i z domów, zawieszonych nad przepaściami, nadciągały całe tłumy ogorzałe, pokryte kurzem, zmęczone, a tak radosne, że wśród krzyków, pyłów i spiekoty parły się rozszumiałą, weselną rzeką ku cyrkowi, którego olbrzymie maurytańskie ściany różowiły się nad miastem, na tle zielonych wzgórz i oceanu.
Cyrk stał na urwistym brzegu, w gaju kwitnących oleandrów, samotnie, jak świątynia, ocean przynosił mu do stóp, jakby w hołdzie nieustannym, spienione, grzmiące fale, oleandry obwiewały wonnym i różanym okwiatem, a przesłoneczniony błękit obtulał go w złotawą mgłę tajemniczego milczenia.
A z doliny, z dróg, z ulic i placów leciały ku niemu rozgorzałe, tęskniące oczy tłumów, oczy namiętnych upragnień, westchnienia pełne żaru i tysiące zgiełkliwych głosów, bo już szerokim, dość stromym podjazdem, obramowanym zielonemi wałami strzępiastych tuj, płynęło całe morze głów.
Czerwono-żółte pióropusze żandarmów konnych, stojących nieruchomo co kilkanaście kroków, wytryskiwały, jak rozmigotane w słońcu fontanny.
Tłoczono się zawzięcie, posuwając się zwolna, krok za krokiem w ciżbie i niesłychanym upale, tysiące głosów wrzało nieustannie i tysiące parasolek i wachlarzy, niby rój barwnych motyli, chwiało się w słonecznej topieli.
Tłum zbitą, nierozplątaną gęstwą, zajmował całą drogę, że środkiem, z wielkim trudem posuwał się