Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Że już ni jeden ptak się nie ważył w powietrzu.
I ni jeden powiew chłodzącego wiatru nie zawiał od morza.
Tylko chwilami, w głuche rozmigotane milczenie pożogi sypał się przytłumiony, daleki grochot kamieni, spadających w niewidzialne przepaście.
I przez głębokie rozpadliny gór, podobne do zwalonych bram jakichś zamków prawiecznych, gdzieś daleko, jakby w złudnym mirażu tęsknoty, błyskał ocean modro-zielonawą taflą, a niekiedy głuchy łoskot fal walił się omdlewającym krzykiem w martwą rozpaloną ciszę.
Czasami niewiadomo skąd, chrapliwe głosy syren okrętowych wołały przeciągle i strzępiasty zwał dymów rozkładał się na niebie czarną, leniwą pręgą.
Lecz mimo tej nieopowiedzianej spiekoty, na oślepiająco białych drogach, zaczynał się już zgiełkliwy, przyśpieszony ruch.
W kurzawie, wiszącej nad drogami białym i ciężkim obłokiem, coraz częściej turkotały powozy, wiły się długie, błyszczące automobile, brzęczały zaprzęgi mułów, a bokami, w powiędłych cieniach drzew, czerniały ludzkie mrowiska.
I zwolna pusta i obumarła w upale dolina zaczęła się napełniać gwarem i ruchem, bo już ze wszystkich stron i drogami wszystkiemi, z rozpalonych wąwozów, z dolin i z gór, z miast, bieleją-