Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/085

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Olbrzym wreszcie przystanął, związały go z ziemią liny i pomosty, i jakby z niezgłębionej gardzieli zaczęli wychodzić ludzie.
A one blade, przyczajone w sobie i jakby przywarte do miejsca, głuche na wrzawę, nieczułe i martwe na wszystko, nie przepuszczały ani jednej postaci, wysiadającej ze statku. Chwytały każdą stęsknionemi oczami, i każda przepadała w zapomnieniu, i każda budziła sroższy ból zawodu, a przewijały się nieskończonym szeregiem, były dobre i złe, piękne i smutne, starcze i dziecinne, były i białe, i żółte, i czarne, i zgoła niepodobne do wiary; twarze wszystkich stron świata, wszystkich ras i klimatów, tylko nie było tych, na które czekały…
Już statek opustoszał, skrzypiały tylko windy, zawzięcie pracujące, odchodziły zapełnione pociągi, wybrzeża rozlegały się głosami, a one jeszcze długo nie mogły uwierzyć, że i dzisiaj nie było tych, na których czekały.
A potem, kiedy ulewny deszcz zatopił mgły, kiedy zielonawy dzień marcowy wyłonił poczerniałe miasto, kiedy ocean przebudzony jął trzepać płetwami przypływu, kiedy blada źrenica słońca błysnęła z za powiek posępnych, że już kształt każdy i rzecz każda stała się tylko smutną rzeczywistością i bólem, szły za miasto, na wzgórza nagie i puste, siadały na urwisku i, zawieszone nad przepaściami, wtapiały się w nieskończoność, nasłuchując gędźb oceanu, przejmującego wołania