Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/084

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Każdy głos człowieczy marł bez echa, spojrzenia wracały oszalałe, jak ptaki oślepłe, myśl wiła się w trwodze śmiertelnej przed otchłanią.
Ale one stały cicho, jak co dnia, i, wsparte o balustradę, patrzyły tęsknemi, wołającemi oczami w nieodgadnioną przestrzeń.
Smagał je deszcz, oblewały złe fale, słone bryzgi wyżerały twarze i przenikały boleśnie jęki mew, odprawiających swój pacierz poranny.
Nie wiedziały o tem, czekając, jak co dnia, na statek, zawijający do portu.
Ryk syren już zahuczał gdzieś bliżej, że prawie zwisły z balustrad i przechylone czatowały gorejącemi oczyma na potwora.
Białe cielsko statku wynurzyło się zwolna w kanale: płynął, nie przestając huczeć niskim, wstrząsającym basem.
Zamarłe prawie z oczekiwań, gorejącemi oczami przepatrywały pokłady statku, ale wśród mgieł i dymów ludzie mrowili się, jak cienie niepochwytne, więc biegały śpiesznie naprzód i niby psy przywarowały na przystani.
Statek zwolna i ostrożnie się podciągał; setki ludzi czerniały na pomostach, a setki na brzegu parły się gorączkowo do barjer; wychlusnęły spienione gwary, ktoś chustką powiewał na dziobie okrętu, ktoś ręce wyciągał przez burty, ktoś krzyknął jakieś imię, i krzyk przejęty radością mu odpowiedział, radość zawrzała jak burza.